Pomagamy oswoić się z chorobą

2018-03-31 16:22:46(ost. akt: 2018-03-31 16:23:27)

Autor zdjęcia: Sławomir Kędzierski

Na początku każdy ból staje się chorobą nowotworową, ale w miarę jak obserwowałam, że jestem w stanie pomóc choremu i rodzinie, praca zaczęła przynosić satysfakcję — mówi Krystyna Szydłowska, pielęgniarka ze Stowarzyszenia "Promyk".
Stowarzyszenie „Promyk” powstało w 2001 roku. Początki były bardzo skromne, ale kolejne lata przynosiły rozwój i stowarzyszenia, i powstałego przy nim zakładu leczniczego. Pani Krystyna Szydłowska od początku pracuje w "Promyku" jako pielęgniarka. W obowiązkach ma dodatkowo koordynację pracy zespołu pielęgniarek zatrudnionych w stowarzyszeniu. Jest także sekretarzem „Promyka”. Rozmawiamy z nią o pracy pielęgniarek w zakładzie leczniczym w Giżycku, pracy wyjątkowej, tylko z pozoru podobnej do pracy pozostałych przedstawicielek tej profesji.

— Jak wyglądały początki Pani pracy i jednocześnie początki opieki hospicyjnej w Giżycku?
— W zawodzie pielęgniarki pracuję od ponad 40 lat, a w opiece hospicyjnej od 1997 roku. W 2001 roku założyliśmy stowarzyszenie w Giżycku i tak pomału wszystko się zaczęło. Wszystko organizowaliśmy sami. Nasza praca wyglądała wówczas inaczej – nie wykonywało się tyle czynności w domu pacjenta, jak obecnie. Dziś praktycznie rzecz biorąc – poza przetaczaniem krwi i badaniami specjalistycznymi – wykonujemy wszystko. Są to zlecenia naszych lekarzy. W zasadzie zleceń innych lekarzy nie wykonujemy, poza doktor Agnieszką Małek z Poradni Onkologicznej, z którą współpracujemy. W tym przypadku chodzi głównie o wlewy w sytuacjach przerzutów kostnych. Nasza praca to nie tylko pomoc chorym, ale też odciążenie rodziny w sprawowaniu opieki i rozwiązywaniu pojawiających się problemów.
Praca w terenie jest odmienna od pracy pielęgniarki w szpitalu czy przychodniach. Jest bardziej absorbująca. Trzeba się liczyć z dojazdami, dłuższą ilością czasu jaki trzeba poświęcić pacjentom. Ma to wpływ na liczbę chorych, którymi w danym dniu możemy się zająć. Musimy brać różne okoliczności pod uwagę, bo nie możemy przewidzieć tego, co zastaniemy w domu pacjenta i ile rzeczywiście czasu będziemy musiały mu poświęcić.

— Czy są w Waszej pracy limity wizyt u pacjentów?
— Narodowy Fundusz Zdrowia życzy sobie co najmniej dwóch wizyt w tygodniu, ale z tym jest bardzo różnie. Są pacjenci, którzy wymagają wizyt codziennie, a czasami nawet dwa razy w ciągu dnia. Wtedy mamy tych usług więcej, ale uważamy, że w naszej pracy ustawianie kolejek i wyznaczanie kogo przyjmiemy, a kto będzie czekał nie ma sensu. Wówczas chyba większość pacjentów nie doczekałaby się naszej pomocy. Przyjmujemy wszystkich, którzy zgłaszają się do nas ze skierowaniem - czy to do hospicjum domowego, czy to do poradni opieki paliatywnej. Oczywiście wiąże się to z większą ilością pracy, niż zakłada Fundusz.

— Czy praca w opiece paliatywnej wymaga specjalizacji, zdobywania dodatkowych kwalifikacji?
— Tak. Obecnie bardzo szeroko wchodzi specjalizacja w dziedzinie medycyny paliatywnej. Żeby podjąć taką pracę trzeba mieć ukończony kurs kwalifikacyjny. Swoją wiedzę uzupełniamy stale, jeżdżąc na różnego rodzaju szkolenia i konferencje. Czasami nawet dwa razy w ciągu roku. To daje nam przede wszystkim przygotowanie w zakresie teorii, bez tego nie da się pracować z naszymi chorymi. Trzeba zdawać sobie sprawę, że zazwyczaj mamy do czynienia nie tylko z chorobami nowotworowymi, ale najczęściej również z internistycznymi. Na to też musimy zwracać uwagę w czasie opieki i wymaga to odpowiedniej wiedzy. Poza tym podstawowe wiadomości z psychologii, bo to pacjenci szczególni i trzeba wiedzieć jak z nimi rozmawiać, żeby im pomóc przetrwać ten bardzo trudny okres, oswoić z chorobą. Ale nie tylko jego, bo i jego najbliższych. Czasami bywa tak, że pacjent radzi sobie lepiej, niż jego rodzina. Zawsze przyglądamy się jak na chorobę reaguje rodzina pacjenta.

— Rodzina, najbliżsi pacjenta wymagają wyjątkowego wsparcia...
— Pierwsze rozpoznanie, zetknięcie się z chorobą jest bardzo dużym obciążeniem nie tylko dla pacjenta, ale i jego rodziny. Wiele zależy od stanu chorego, ale zawsze jest to duży szok. Najbliżsi nie potrafią się  odnaleźć w tej nowej i trudnej dla nich sytuacji. Właściwie wszystkiego dowiadują się od nas, pielęgniarek. Nie są to rzeczy ściśle medyczne, ale i socjalne. To wszystko musi współgrać, dlatego mamy też pracownika socjalnego. Wszystko ustalamy na pierwszej wizycie kwalifikacyjnej i przekazujemy pacjentowi i jego rodzinie potrzebne wiadomości. Niby wszystko w opiece jest proste, ale rodziny mają z tym problem. Najbliżsi pacjentów uczą się od początku kolejnych czynności.

— Jak pielęgniarki radzą sobie ze stresem, obcując z tak trudnymi przypadkami? Czy chorobę „zabiera” się do domu? 
— Na początku tak. Wszystko odnosi się do siebie. Każdy ból staje się chorobą nowotworową. Na początku było bardzo trudno, ale później, w miarę jak obserwowałam, że jestem w stanie pomóc choremu i jego rodzinie, praca zaczęła przynosić satysfakcję. Niektórzy – kiedy o tym mówiłam - patrzyli na mnie dziwnie. Przecież wiadomo, że chociaż są przypadki powrotu do zdrowia, to większość pacjentów odchodzi. Jak można mieć satysfakcję z tego? Muszę powiedzieć, że jeśli człowieka przygotuje się do momentu odejścia i on spokojnie odchodzi z akceptacją choroby, nauczył się żyć z nią, walczył z przeciwnościami, rodzina również sobie radziła, to uśmiech chorego nie jest rzadkością i jest najlepszym podziękowaniem za naszą pracę.

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. do xxx #2476749 | 89.229.*.* 3 kwi 2018 09:42

    Ogarnij się ćwoku!!! Tyle wiesz ile masz w nicku. Obyś nigdy nie chorował, oby nikt Tobą nie musiał się zajmować, obyś Ty sam nie musiał opiekować się osobą chorą nieuleczalnie. A może dobrze by było, abyś tego doświadczył. Ja skorzystałem z pomocy Promyka gdy miałem chorego w rodzinie. Nie ma w Giżycku drugiej takiej instytucji, szpital cię "oleje". Szkoda tylko, że "władza" wszystko robi , aby nie było stacjonarnego hospicjum. Personel jest bardzo wyrozumiały, życzliwy i pomagają tyle na ile mogą, na ile ich stać. Nie stać cię na leki - dostaniesz /jeśli tylko mają w magazynie. Nie stać cię na łóżko ortopedyczne -dostaniesz. Nawet perukę dostaniesz. Sami przyjeżdżają do chorego, a i na wezwanie również. Przyślą nawet rehabilitanta. Lekarz rodzinny mojej mamy potrzebował tydzień czasu na wypisanie prostego kwitu, a lekarz z Promyka zrobił to w kilka minut. Więc nie pier...ol że tylko kasę robią. Za free nie ma nic. A oni po prostu pracują. Samochodów nikt im nie tankuje za friko. Więc ogarnij się "misiu" i nie pisz głupot, bo mnie liść swędzi na takie słowa.

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5