Klaudia Bartoń: Arktyka skradła moje serce

2023-12-11 14:00:00(ost. akt: 2023-12-11 17:24:03)

Autor zdjęcia: Klaudia Bartoń

Giżycczanka Klaudia Bartoń, absolwentka I Liceum Ogólnokształcącego w Giżycku, zrealizowała swoje marzenie i stała się częścią 15-osobowej wyprawy polarnej, która wyruszyła w czerwcu do Polskiej Stacji Polarnej Hornsund im. Stanisława Siedleckiego. Jest to najdalej na północ wysunięta całoroczna polska instytucja badawcza. Po czteromiesięcznym pobycie wyznaje: „Arktyka skradła moje serce”.
Już samo zakwalifikowanie się na 46. wyprawę polarną, było zadaniem trudnym. Oprócz procesu rekrutacji, należało „przebrnąć” przez 19 badań lekarskich. To jednak nie zniechęciło Klaudii, która o tej wyprawie marzyła od dawna. W ostatnich latach była już bardzo blisko zakwalifikowania, ale ostatecznie dwukrotnie znalazła się na liście rezerwowej. Wszystko zmieniło się jesienią 2022.


— Rekrutacja na 46. wyprawę zaczęła się w listopadzie 2022 roku od wysłania CV i listu motywacyjnego, otrzymałam ponownie zaproszenie na rozmowę. W ubiegłych latach kończyłam na etapie „listy rezerwowej”, niecierpliwie oczekując na wiadomość, że wybrana osoba nie przeszła badań lekarskich, co otworzyłoby moją furtkę do udziały w wyprawie. Tak się jednak nie stało, więc obiecałam sobie, że będę próbować aż do skutku — mówi Klaudia. — W połowie grudnia odebrałam tak długo oczekiwany telefon od kierownika wyprawy, informujący o zakwalifikowaniu się. Niedowierzanie, łzy radości, ekscytacja i... przerażenie rodziców, którzy mieli nadzieję, że ten pomysł wypadł mi z głowy już kilka lat temu.


Samo zakwalifikowanie się, nie oznaczało jednak, że Klaudia może zacząć pakować walizki. Zanim 6 czerwca 2023 roku giżycczanka wsiadła na statek naukowo-badawczy Horyzont II, który miał przetransportować grupę 15 uczestników wyprawy na polską stację zlokalizowaną nad Zatoką Białego Niedźwiedzia (Spitsbergen), czekały ją: badania krwi, dentysta, internista, ginekolog, chirurg, neurolog, laryngolog, usg jamy brzucha, RTG klatki piersiowej, EKG, test sprawności psychoruchowej i jedne z ważniejszych, czyli badania pod kątem orzeczenia na broń: okulista, badanie widzenia zmierzchowego, komputerowe pole widzenia, psychiatra, audiometr.
— Kiedy lekarz przystawiał pieczątkę na ostatnim orzeczeniu, naprawdę poczułam, że kilkuletnie marzenie o Arktyce jest już blisko! — wspomina Klaudia Bartoń.


Po spotkaniu organizacyjnym w marcu i tygodniowym szkoleniu w maju, w końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień „zero”, gdy Klaudia wraz z pozostałymi uczestnikami rozpoczęła „podróż życia”, wypływając z gdyńskiego portu. Podróż trwała 8 dni i przez większość tego czasu warunki były idealne, najgorsze okazały się dwa ostatnie dni rejsu, gdy nastąpiło załamanie pogody.
— Część osób wzięła leki i to przespała, ja nie byłam w stanie funkcjonować pod pokładem i spędziłam te dni w części wspólnej na wyższym pokładzie. Posiłki okazały się niemałym wyzwaniem, bo raz, że my jeździliśmy na krzesłach wzdłuż stołu, a dwa trzeba było łapać wszystko, co się na nim znajdowało — opowiada giżycczanka.


Wraz ze zbliżaniem się do Spitsbergenu, przestało zachodzić słońce i uczestnicy wyprawy wkroczyli w dzień polarny.
— Było to przedziwne uczucie, które na początku przyprawiło mnie o niemałe kłopoty ze spaniem. Ciężko się przestawić, kiedy o 3 w nocy, słońce świeci tak samo jak w ciągu dnia — relacjonuje Klaudia.


— Doskonale pamiętam, jak kapitan powiedział, że lada moment będzie widać szczyty Arktyki, staliśmy jak zaczarowani na mostku kapitańskim, wypatrując lądu, każdy przeżywając to na swój sposób. Wyłoniły się! A wraz z nimi nasza euforia, łzy wzruszenia i ulga... Dopływamy! — opowiada giżycczanka. — Nie potrafię opisać, jak się czułam, kiedy pierwszy raz zobaczyłam stację. Miejsce, o którym marzyłam przez sześć lat, miejsce ze zdjęć w Internecie, filmików na youtubie, artykułów polarnych, książek.


Czekała na nas ekipa 45. wyprawy, zaczął się kilkunastogodzinny rozładunek – razem z nami Horyzontem przypłynęło całe zaopatrzenie na lato. Stacja znajduje się pośrodku niczego, więc międzyczasie nie ma możliwości otrzymania jakichkolwiek dostaw, chyba że poprzez docierające do nas grupy naukowe, z którymi jeśli nawiązaliśmy kontakt odpowiednio wcześnie, to były w stanie dowieźć jakieś drobiazgi czy to z Polski, czy Longyearbyen, gdzie znajduje się lotnisko. Nie miałam pojęcia, ile radości może sprawić dostawa świeżych pomidorów, które dotarły do nas w sierpniu.


Pobyt w Arktyce to nie były wakacje, tylko praca na rzecz stacji. Z racji tego, że jest ona całoroczna, potrzeba ludzi do jej obsługi i do prowadzenia regularnych badań. Praca jest zadaniowa i często uczestniczy się w bardzo różnych obowiązkach. Zadaniem Klaudii było zarówno administrowanie częścią socjalno-noclegową, przekazywanie kontrolek do Instytutu Geofizyki w Warszawie, jak i asystowanie w pracach terenowych. Dodatkowo każdy uczestnik miał wyznaczony dobowy dyżur, który wiązał się z czuwaniem przy radio czy pomocy przy posiłkach i sprzątaniu wyznaczonych części stacji.


— Przebywałam w terenie bardzo często, towarzysząc przede wszystkim hydrochemikowi, meteorologom, oceanografowi. Było to dla mnie absolutnie ciekawe doświadczenie, ponieważ nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z pomiarami przepływu rzeki, mierzeniem i zatapianiem tyczek ablacyjnych w lodowcu, pomiarami piezometrycznymi, pułapkami sedymentacyjnymi czy obserwacją arktycznych alczyków — mówi uczestniczka wyprawy.

Niezapomniane przeżycia u Klaudii wywoływały zjawiska pogodowe oraz zwierzęta żyjące na wyspie. Obserwacja zorzy polarnej oraz „bliskie spotkania” z niedźwiedziami polarnymi zapadły jej szczególnie w pamięć.

— Już od szkolenia w Warszawie byliśmy wyczuleni na zagrożenie jakie stanowią, w końcu to największe z lądowych mięsożerców. Jako, że sezon letni na ogół nie sprzyja wielu możliwościom ich obserwacji, możemy mówić o dużym szczęściu, ponieważ w trakcie lata niedźwiedzie pojawiły się przy stacji z 5 czy 6 razy. Co więcej, była to zwykle niedźwiedzica z dwoma młodymi. Nie wszyscy wiedzą, że skóra niedźwiedzi polarnych jest czarna, a futro przezroczyste – odbija się od niego światło, dlatego wydaje się być białe. Każda ich obecność wywoływała niemałe poruszenie, po całej stacji rozchodził się donośny krzyk: miiiiiiiisie! Wszyscy chwytali za aparaty, lornetki i ruszali na obserwację, oczywiście przy zachowaniu bezpiecznej odległości. Miśki są pod ścisłą ochroną, każda sytuacja postrzelenia niedźwiedzia wiąże się z wszczęciem dochodzenia, może skończyć się nałożeniem ogromnej kary finansowej oraz... dożywotnim zakazem wjazu na Svalbard. Zwierzęta te budzą ogromny respekt, czuje się to na każdym kroku, poruszając się w terenie, gdyż nigdy nie wiadomo, czy za którąś ze skał nie odpoczywa właśnie miś.




Wyjazd Klaudii na Spitsbergen wywołał wielką fascynację i zainteresowanie jej znajomych. Były pytania o pingwiny i siarczyste mrozy.
— Wiele osób pytało mnie, czy widziałam pingwiny – zasada jest prosta: tam gdzie żyją niedźwiedzie, tam nie ma pingwinów i odwrotnie. Pingwiny żyją na południu. W lipcu miewaliśmy takie dni, kiedy przy bezwietrznej i słonecznej pogodzie chodziliśmy w teren "na krótki rękaw", nie było śniegu, jak może się wydawać na myśl o Arktyce, jego resztki po zimie widzieliśmy po przyjeździe, a potem zaczęło się bielić dopiero we wrześniu. Ale bywało i tak, że miałam na sobie pięć warstw ubrań, a na to jeszcze wodoodporny kombinezon i nie umierałam przy tym z przegrzania.


Codziennością ekipy były renifery i lisy polarne spacerujące przy stacji. Z fascynacją obserwowali jak wraz mijającym latem zwierzaki te dostosowują się do panujących warunków.
— Jak przypłynęliśmy zarówno renifery i lisy były brązowe, pod koniec lata zaczęły się już bielić. Wielką przyjemność czerpałam z obserwacji ptaków, moje serce skradły przede wszystkim alczyki, urocze maskonury i arktyczne fulmary, które towarzyszyły nam zawsze kiedy wypływaliśmy na badania — twierdzi Klaudia.


Pobyt w Arktyce pozwolił giżycczance lepiej zrozumieć szeroko omawiany temat globalnego ocieplenia i topniejących lodowców. Wraz z pozostałymi uczestnikami wyprawy, regularnie chodzili na spacery pod oddalony o ok. 40 min marszu lodowiec Hansa. Bardzo często obserwowali, jak kilkudziesięciometrowa ściana lodu obrywa się i z hukiem wpada do morza. Zdarzało się, że działo się to w odstępie kilkunastominutowym, co było zarówno przerażające jak i fascynujące.

— Nawet będąc pod stacją, słyszeliśmy kiedy lodowiec Hans się "cieli", powodując tym niejednokrotne odcięcie nas od jakiejkolwiek możliwości wypłynięcia na fiord, którego brzeg przypominał olbrzymi festiwal rzeźb lodowych — opisuje giżycczanka.
Czteromiesięczny pobyt Klaudii w Arktyce dał jej możliwość poznania samej siebie, uświadomienia sobie jak wieloma zbędnymi rzeczami otaczamy się na co dzień i jak niewiele potrzeba nam do codziennego funkcjonowania.


— Nie mieliśmy możliwości wyjścia do sklepu, odwiedzenia jakiegokolwiek miasteczka. Na kilka miesięcy można zapomnieć o zabieraniu ze sobą portfela, ale nigdy nie można wyjść bez broni. Największą bolączką były kończące się zapasy świeżych owoców czy warzyw. Na stacji jest internet, nie ma natomiast zasięgu – kolejny plus – super jest nie słyszeć dźwięku dzwoniącej komórki.

Nie mogłem nie zadać Klaudii najważniejszego pytania: Czy chciałabyś tam jeszcze wrócić?
— W książkach o tematyce polarnej często pojawia się termin „gorączki polarnej”. Wkrada się w człowieka ogromna potrzeba powrotu w tamte rejony, przejmująca tęsknota za tym miejscem, której nie da się przekazać nikomu, kto tego nie doświadczył. Tak, zachorowałam. Wyjazd z Arktyki bolał mnie każdą komórką ciała, za chwilę miną dwa miesiące odkąd wróciłam, a może tylko wróciło moje ciało, bo czuję że serce zostało tam. Tęsknię codziennie... do natury, krajobrazów, zapachu powietrza, odcięcia od pędu życia, chłonięcia arktycznej codzienności i absolutnie wyjątkowej atmosfery domu pod biegunem. Tęsknię za ludźmi, z którymi tak bardzo się zżyłam. Poznawanie się w warunkach izolacji ma zupełnie inny wymiar, jest zdecydowanie bardziej zintensyfikowane niż w normalnym życiu. Żyjemy pod jednym dachem, jesteśmy w swoim gronie od rana do wieczora, jemy razem, pracujemy, musimy na sobie polegać, przeżywamy zmieniającą życie przygodę. Zmienia się postrzeganie dotychczas nam znanej codzienności — twierdzi Klaudia. — Wiem, że nie każdy przeżywa to w ten sam sposób, osoby lubiące tętniące życiem wielkie miasta, najpewniej nie odnajdą się tam tak jak naturoholicy, do których zaliczam samą siebie. Oczywiście, każdemu towarzyszy tęsknota za rodziną i przyjaciółmi, zwłaszcza że możliwości odwiedzin są właściwie zupełnie ograniczone.

— Teraz wiem, jak warto było czekać na swoją kolej, jak warto było się nie poddawać i rok w rok startować w rekrutacji. Na pewno nie chcę, aby była to tylko przygoda, wiem, że zrobię co w mojej mocy, aby wrócić w tamte strony, mam nadzieję, że uda się kiedyś ponownie otworzyć drzwi do stacji. Arktyka zostaje w sercu.
Paweł Andruszkiewicz

Fot. Klaudia Bartoń, Łukasz Kreft

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5