Czułem, że jestem częścią rodziny Tarantino

2019-08-31 09:00:00(ost. akt: 2019-08-30 11:02:28)
Rafał Zawierucha w giżyckim kinie Nowa Fala na tle fotosu z filmu Romana Polańskiego "Nóż w wodzie"

Rafał Zawierucha w giżyckim kinie Nowa Fala na tle fotosu z filmu Romana Polańskiego "Nóż w wodzie"

Autor zdjęcia: Arch. kinoletnie.pl/Tomasz Karolski

Rafał Zawierucha — to właśnie on dostał rolę Romana Polańskiego w najnowszym filmie Quentina Tarantino "Pewnego razu w... Hollywood". Z aktorem rozmawialiśmy przy okazji jego wizyty w Giżycku w kinie Nowa Fala i spotkania z widzami.
W Giżycku jest Pan nie po raz pierwszy...
— Byłem tu w 2015 roku. Otwieraliśmy Festiwal Kino Letnie z Kasią Figurą. Potem byłem kilka razy, kiedy kręciłem tu program "Polska Filmowa".
Giżycko jest mi szczególnie bliskie, bo tutaj właśnie Roman Polański kręcił "Nóż w wodzie" i o tym filmie miałem okazję opowiadać w tym cyklu.

Tym razem przyjechał Pan na Mazury z rodzicami, bliskimi.
— Tak, pozwiedzaliśmy trochę, byliśmy w Twierdzy Boyen, płynęliśmy statkiem, nocowaliśmy w Węgorzewie. Chętnie będę tu wracał. Cieszę się, że jest tu ze mną cała rodzina, zrobiliśmy grilla rodzinnego, tata wziął akordeon, graliśmy, śpiewaliśmy, także było wesoło.
W młodości nie bywałem na Mazurach, pierwszy raz byłem tu na wyjeździe fuksówkowym z Akademii Teatralnej. Z moich rodzinnych Kielc nie jeździło się na Mazury, zawsze wyruszaliśmy w góry, na narty.
Tym razem jestem w Giżycku z organizatorami, partnerami, którzy wspierają Festiwal Kino Letnie Sopot Zakopane zaprasza Provident AXA, na projekcji filmu Quentina Tarantino "Pewnego razu... w Hollywood".
Jestem bardzo ciekawy, jak "zwykli" widzowie przyjmą ten film i moją rolę.

Jakiś czas temu głośno było w Stanach o naszych aktorach: Joannie Kulig, Tomaszu Kocie przy okazji filmu "Zimna wojna". Teraz niemal od roku wokół Pana trwa medialny szum. Jak Pan się z tym czuje? Czy nie jest Pan już tym zmęczony?
— Nie, to jest nawet pozytywne. Ludzie przychodzą z takim ciepłem, serdecznością, podchodzą, gratulują, robią zdjęcia. Wydaje mi się, że jestem zobowiązany do tego, żeby to robić, wykonuję taki zawód, jaki wykonuję, to jest wpisane w profesję aktora. A ja kocham ludzi, każde spotkanie, rozmowę z drugim człowiekiem i poznawanie nowej osoby. Mógłbym to robić non stop, chociaż wiadomo, że czasami jest się zmęczonym, to jest normalne, że jest jakaś wyporność - wtedy staram się grzecznie powiedzieć, że dzisiaj nie, następnym razem.

Nie mogę nie zapytać o sam początek. Jak dowiedział się Pan, że ma zagrać u Quentina Tarantino?
— Zadzwonili do mojego agenta Macieja Gajewskiego i powiedzieli, że dzwonią w sprawie Rafała Zawierucia (?), bo nie wiedzieli jak wymówić moje nazwisko. Wysłali dokument do podpisania i po odesłaniu dopiero dowiedzieliśmy się, że chodzi o rolę Romana Polańskiego w filmie Quentina Tarantino. Jak mi to mój agent powiedział, to mnie aż zmroziło, ciarki przeszły, ale mówię: No dobra, robimy to!
Później zaczął się cały proces. Najpierw wysłanie nagrania niektórych scen z filmu. Przygotowałem, nagrałem, wysłałem i... czekałem. Na szczęście miałem co robić, wyjeżdżałem z programem „Europa filmowa”, który robiłem dla Discovery Canal+, bo inaczej bym chyba zwariował. I w czasie jednego takiego wyjazdu agent zadzwonił: No, masz to. Podpisujemy kontrakt!
Nastąpiła cała papierologia: przygotowanie dokumentów, tłumaczenia, wpisanie do związków zawodowych, zrobienie specjalnej wizy artystycznej, którą dostałem na trzy lata. I poleciałem.
Spotkałem się z całą ekipą na jednym z niedzielnych seansów, gdzie Quentin wyświetlał film nawiązujący do naszego, z którego czerpał inspiracje. Była to "Wielka ucieczka" ze Stevem McQueenem. Tam poznałem wszystkich. Oglądaliśmy film i nie wierzyłem, że jestem z nimi w jednej sali, z całą ekipą, aktorami, producentami. Siedziałem obok Margot Robbie, gadaliśmy, śmieliśmy się. Quentin opowiadał anegdoty. Od początku były wielkie emocje i wiedziałem, że to jest inny świat, którego drzwi przede mną właśnie się otworzyły i w którym ja także jestem.

Z Giżycka pochodzi Kristof Konrad (Krzysztof Wojsław), aktor, który od 27 lat mieszka i pracuje w Los Angeles. Zagrał role m.in. w „Czerwonej jaskółce”, „Dniu Niepodległości”, „Aniołach i Demonach”, „House of Card”. Uważa, że sposób gry w amerykańskich filmach jest zupełnie inny niż w europejskich, że Hollywood to nieustanna pogoń za sukcesem. Jakie jest Pana zdanie?
— W Stanach pracuje się inaczej, inne warunki są na planie. Dla mnie było zaskoczeniem, że tam wszystko w stu procentach jest przygotowane. Wszystko jest na czas. Nie ma zbędnych rozmów, nie ma dyskusji, że coś jest niegotowe, albo jak to zrobić, bo tego czy tamtego nie mamy. Tam wszystko było. Najpierw wchodzą dublerzy, jest tzw. blocking sceny, potem aktorzy, i robimy scenę raz, drugi raz. Tarantino kręcił to na taśmie, więc to też było niezwykłe wyzwanie reżyserskie i wszystkich dookoła, żeby się skoncentrować i zrobić to naprawdę jak najlepiej. Ale i tak robiliśmy dużo dubli.

Czy postać Romana Polańskiego była dla Pana trudnym zadaniem aktorskim? Osobiście Pan nie spotkał się z nim w trakcie pracy nad filmem, ale na pewno prześledził pan jego role, wywiady z nim.
— Rola była na pewno wyzwaniem. Nie spotkałem się z Romanem Polańskim, bo nie było takiej potrzeby ze strony producenta, reżysera, więc ja też nie wychodziłem z taką inicjatywą. Zresztą nie mogłem wówczas powiedzieć, że gram Polańskiego, podpisałem klauzulę poufności. Dopiero miesiąc po tym jak już tam byłem, oficjalnie podano, że gram w filmie Tarantino. Angaż musiałem utrzymać w największej tajemnicy, nawet rodzinie nie mogłem nic zdradzić.
To było niezwykłe przeżycie kreować tę postać na podstawie wywiadów z nim, które są dostępne w postaci nagrań wideo w internecie, choćby Hugha Hefnera czy Dicka Cavetta. To materiały z tych czasów, o których opowiada film Tarantino. Sięgnąłem również po autobiografię reżysera – „Roman by Polański”. To były między innymi materiały do pracy nad rolą. Musiałem stworzyć Romana Polańskiego z tamtych lat. Ja przecież nie żyłem w tamtym okresie, więc robiłem dużo researchu o Hollywood lat sześćdziesiątych, miejscach, które zresztą są tam do dziś, jak willi Playboy Mansion, czy restauracji, w której przesiadywał Steve McQueen, szukałem źródeł i budowałem swój świat wewnętrzny, żeby Romana Polańskiego w ten świat włożyć. Pomocne było zdanie, które mówi jego przyjaciel: Roman miał niezwykłą potrzebę poznania świata i drugiego człowieka, miał ogromny apetyt na życie.
Pojechałem także na grób Sharon Tate, złożyłem kwiaty. Odwiedzałem te miejsca, w których bywali, gdzie mieszkali. Prowadzili otwarty dom. Z Margot Robbie dużo rozmawialiśmy, oglądaliśmy zdjęcia Sharon i Romana, analizowaliśmy je. I przede wszystkim Tarantino mówił czego chciał, w tę stronę, albo dalej, albo śmielej...

Jakie to były emocje spotkać i grać z takimi gwiazdami jak Leonardo di Caprio, Brad Pitt, Margot Robbie, Al Pacino?
— Była gdzieś jakaś trema, ale bardzo budująca, fascynacja, że jestem tam z nimi i mogę tworzyć ten świat Quentina. Tarantino żyje tym, co robi, świetnie opowiada anegdoty o zupełnie innych filmach, ale nawiązujących do jego pracy. Margot, Leo, Brad... to były niezwykłe spotkania, ale z drugiej strony zupełnie normalne, wiedziałem, że jestem wśród nich i że jestem częścią tej rodziny Tarantino. Czułem się uprzewilejowany do tego, żeby odważnie mówić skąd jestem, kim jestem, dlaczego tak gram, co o tym wszystkim myślę. Podobało mi się, że na planie dużo rozmawialiśmy o filmie, o kinie. Nie mieliśmy na planie telefonów komórkowych, bo Quentin nie znosi ich przy pracy, więc można było się skoncentrować.

Był Pan na premierze filmu w Los Angeles. Jak Hollywood przyjęło film o Hollywood?
— Byłem na premierze w Cannes, także w Los Angeles. W Hollywood dużo było rozmów na temat kina, które zrobił Tarantino. Część ludzi mówiła, że trochę chciałoby się więcej, niektóre wątki nierozwinięte zostały do końca, ale generalnie głos był taki, że to jest genialne kino, naprawdę wielka rzecz. Reżyser oddał hołd tamtym czasom, zwraca uwagę na to, co jest ważne w życiu, czego nie powinno się zatracać, że można złą energię zarzucić dobrą.
Przed morderstwem popełnionym przez grupę Mansona, Hollywood było niezwykle otwarte, panowała wolność artystyczna — tak mówią o tym ludzie, którzy pamiętają tamte lata. Domy były otwarte do czasu, kiedy jakieś zło i opętanie spowodowało, że ludzie zaczęli bać się siebie nawzajem.
To morderstwo zmieniło Hollywood na dobre. Tarantino pokazał w filmie, że można było inaczej, można było stawić opór. I to jest ważne także dzisiaj, żeby nie dać się stłamsić złej energii, po prostu z nią wygrywać. Nie mówię, żeby walczyć, bo wojna też niesie zło, ale może jakąś zupełnie inną bronią, może mądrością. Tak ja staram się żyć. Zawsze pamiętam, że to co zasiejesz, to zbierzesz.

Jak koledzy aktorzy, koleżanki, polskie środowisko aktorskie zareagowało na Pański sukces?
— Dużo gratulacji, dużo mocnej, dobrej energii. Dzisiaj na przykład (w sobotę 17 sierpnia w kinie Nowa Fala w Giżycku - przyp. red.) na sali jest Czarek Żak z Kasią Żak, którzy tu mają dom niedaleko, to jest miłe. Czuję, że mam wsparcie środowiska. Tak, dostałem to, niosę to na swoich barkach i uniosę!

A ma Pan czas na coś poza aktorstwem?
— Jeżdżę konno, uwielbiam pływać kajakiem na Mazurach, wejść na łódkę, jacht. Nie mam jeszcze co prawda kursu sternika, ale może kiedyś będzie na to czas. Poza tym narciarstwo, rower, trochę gotowania. To lubię robić.

Potrafi Pan także zaangażować się społecznie w pomoc ludziom. Mówię o pomocy poszkodowanym mieszkańcom gminy Sośno.
— To był impuls. W 2017 roku był czas, kiedy chciałem odsapnąć, zebrać myśli. Brat mi powiedział: Słuchaj, jedź do ludzi, którym wichura zabrała dachy znad głowy (w sierpniu 2017 r. żywioł w nocy 11 na 12 sierpnia w województwie kujawsko-pomorskim uszkodził 14,5 tys. budynków, z czego w samej gminie Sośno 1450 — przy. red.). Zadzwoniłem tam, zapytałem czego potrzeba, zrobiłem zakupy i pojechałem swoim autem. Było zdziwienie, że przyjechałem nie tylko zrobić zdjęcia, ale pomóc. Przywoziłem paczki, gotowałem dla wolontariuszy. To była lekcja pokory, dystansu, spojrzenia na to, co jest ważne w życiu. Nieraz gonimy za wszystkim, a nie potrafimy docenić tego, że mamy ręce, nogi, mamy co zjeść, a często się zamartwiamy nie wiadomo czym. W efekcie powstała Fundacja Zawierucha, nazwali ją moim nazwiskiem. To taka kontynuacja ruchu społecznego, który działał przez pierwsze miesiące po nawałnicy.

Najbliższe plany...
— Mam marzenia o produkcji filmowej, zrobieniu filmu, napisaniu scenariusza. Dużo marzeń, które - mam nadzieję - wyjdą. Trzeba po nie sięgać odważnie, trzeba do nich iść. Nawet jak nie wyjdzie jedno czy dwa, to musimy mieć osiem innych.

Katarzyna Tomaszewicz


Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. zbychu #2784671 | 89.228.*.* 1 wrz 2019 08:23

    Żaden film kolorowy nie zostanie zapamiętany o Mazurach.

    odpowiedz na ten komentarz

  2. fer #2784517 | 89.229.*.* 31 sie 2019 18:16

    To Cycu z Kiepskich ?

    Ocena komentarza: warty uwagi (2) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5